W Europie jest kilka miast które szczególnie zachwycają mnie architekturą. Jednym a nich jest Amsterdam. Widoki jakie znałam z pocztówek i internetu kojarzyły mi się bajecznie. Zawsze chciałam zwiedzić to miasto ale nie nadarzała się okazja. W końcu umożliwiła mi to praca w Holandii.
Pierwszym miejscem jakie zobaczyłam było muzeum Van Gogha. Niezwykle zazdroszczę holendrom takiego bogactwa. Jest to mój ulubiony malarz a szczególnie ciekawa jest historia wpływu jego choroby na sztukę. Kolejnym celem było Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud i Muzeum Tortur. Resztę czasu poświęciłam na rozkoszowanie się architekturą i holenderską kuchnią. Do domu zabrałam lokalnie produkowane sery które wkrótce trafią na raclettową ucztę. Nie odpuściłam sobie słynnych holenderskich frytek i krokiecików. O ile frytki znane z tego kraju nie są mi obce to krokieciki poznałam dopiero na miejscu. Rozczarował mnie za to hut spot– dla chętnych polecam sprawdzenie składu. Połączenie marchewki z ziemniakami nigdy mi nie odpowiadało.
Zaletą zajadania się są ceny. Za 7 euro kupimy przyzwoity posiłek w centrum miasta. Jest to podobna cena jak w Polsce. Dzięki korzystnej cenie został budżet na deserek. Nie mogłam się powstrzymać aby nie spróbować w ojczyźnie holenderskich wafelków z karmelem które znam tylko z dyskontu. Podglądając miejscowych położyłam go na filiżance i schrupałam gdy karmel stawał się lekko płynny.
Amsterdam okazał się być dla mnie miastem gdzie ciało i dusza odpoczywa. Gdzie sycę się jedzeniem i sztuką. Wrócę!